Wywiad z Vessną, autorką bloga Czerwony Piach
Czerwony Piach jest o tyle nietypowym blogiem, że to nie autor, lecz czytelnicy decydują o losie bohaterów. Autorka ubiera ich pomysły w odpowiednie słowa i voilà! Ponadto jest to jeden z najpopularniejszych blogów fantasy, zajmujący trzecie miejsce na internetowej topliście. Jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś o intrygującym pomyśle na tworzenie fabuły wraz z czytelnikiem, ten wywiad przeznaczony jest właśnie dla Was!
Fenix: Jak zaczęła się Twoja przygoda z Czerwonym Piachem? Skąd pomysł na to, by współtworzyć historię z czytelnikami?
Vessna: Zaczęła się w 2013 roku pytaniem, które zadała mi jedna z
bliskich mi osób: "Słuchaj, skoro ciągle coś piszesz, to czemu tego nie
opublikujesz?" Sama pomyślałam wtedy: "No właśnie, czemu?"
Pomysł był jasny –
po prostu zacząć. Gorzej było z uniwersum, w jakim akcja miała się
dziać. Nie chciałam publikować niczego stworzonego wcześniej, zależało
mi, żeby było to coś zupełnie nowego.
Przed oczami zobaczyłam wtedy czerwoną pustynię –
to wszystko. Stąd nazwa, stąd cała podstawa opowieści. Wystarczy
przeczytać prolog, żeby zauważyć, że podczas jego wstępnego kreślenia
widziałam naprawdę niewiele więcej.
A co do współtworzenia – zawsze w pisaniu męczyło mnie to, że wymyślałam coś, co miało się zdarzyć za kilkanaście czy kilkadziesiąt rozdziałów – a potem pomysł ewoluował do takiego stopnia, że nie byłam w stanie poradzić sobie z zawieszeniem go w fabule. Zaczynając Czerwony piach, obiecałam sobie, że tym razem spróbuję niczego nie planować. Zaproszenie czytelników do wspólnego ustalania dalszej akcji było naturalnym następstwem tego założenia.
Sporo osób twierdziło, że to na pewno nie wypali. Większość z nich dawno opuściła swoje własne blogi, porzuciła tworzone opowieści. A Czerwony piach, cóż, zdaje się, że ma się całkiem nieźle.
A co do współtworzenia – zawsze w pisaniu męczyło mnie to, że wymyślałam coś, co miało się zdarzyć za kilkanaście czy kilkadziesiąt rozdziałów – a potem pomysł ewoluował do takiego stopnia, że nie byłam w stanie poradzić sobie z zawieszeniem go w fabule. Zaczynając Czerwony piach, obiecałam sobie, że tym razem spróbuję niczego nie planować. Zaproszenie czytelników do wspólnego ustalania dalszej akcji było naturalnym następstwem tego założenia.
Sporo osób twierdziło, że to na pewno nie wypali. Większość z nich dawno opuściła swoje własne blogi, porzuciła tworzone opowieści. A Czerwony piach, cóż, zdaje się, że ma się całkiem nieźle.
Fenix: Na Twoim blogu panuje jedna jedyna zasada - dzieląc
się swoim pomysłem na dalsze losy bohaterów, zrzekam się praw autorskich
do niego. Dużo miałaś problemów z ludźmi, którzy chcieli być w jakiś
sposób wynagrodzeni za swój fragment?
Vessna: Przed wprowadzeniem tej zasady (a było to bardzo dawno, przy pierwszym czy drugim rozdziale – kiedy jeszcze akcja nie była w rękach czytających) miałam problem z ludźmi, którzy przychodzili do mnie tylko po to, żeby powiedzieć mi, że używając cudzych pomysłów, łamię prawa autorskie.
Od początku zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie trzeba zaznaczyć, że podając pomysł, czytelnik zrzeka się praw do niego, ale nie wiedziałam, że Internet upomni się o to tak szybko. W gruncie rzeczy osoby, które przyszły narzekać, oddały mi sporą przysługę, przypominając, że zasady gry dobrze jest przedstawić już na samym początku. Miały rację – od tamtej pory wszystko się uspokoiło.
Fenix: Czy kiedykolwiek miałaś taki moment, że chciałaś skończyć z ,,Piachem"? Chwilę, w której byłaś gotowa się poddać?
Vessna: Piach nie jest wyzwaniem, które mogłabym porzucić, kiedy
coś mi nie wyjdzie (a ostatnimi czasy potykam się co krok, serio). Jest
kawałkiem mojego prywatnego szczęścia, którego na razie nie mam zamiaru
zostawiać ani nikomu oddawać. A nie zagłębiając się już w świat dalszych
idei – przyznasz, że rezygnacja miałaby nikły sens, biorąc pod uwagę
pracę, jaką już w niego włożyłam – i jaką włożyć dopiero zamierzam.
Fenix: Rzeczywiście, zakończenie wszystkiego nie miałoby teraz żadnego sensownego uzasadnienia. Gdy przeglądałam Piach, znalazłam coś, co mnie niesamowicie zainteresowało, mianowicie wierszu na podstawie Twojego bloga. Jak się czujesz jako osoba, która inspiruje kogoś do tworzenia własnych dzieł? Bo w końcu gdyby nie Piach, ten utwór by nigdy nie powstał.
Vessna: Im więcej internetów przeglądam, tym częściej trafiam na ludzi, którzy starają się stłamsić takie przejawy kreatywności, twierdząc, że ktoś złamał ich prawa, używając stworzonych przez nich motywów we własnej pracy.
Fenix: Twoi czytelnicy podsuwają Ci swoje własne pomysły na dalsze rozdziały
- czy łatwo przychodzi Ci tworzenie z nich zgrabnej fabuły? Co jest
najtrudniejsze w pisaniu tego typu historii?
Vessna: Najtrudniejsze jest to, że kiedy czasem zaczynam myśleć o tym,
co będzie się działo dalej, historia powoli mi się maluje i zazębia. A
tuż po publikacji kolejnej części przybywają licznie czytelnicy – i
każdy z nich podsuwa mi zwykle malutki pomysł na jeden konkretny kawałek
opowieści – a przez ten kawałek całość zwykle wywraca się do góry
nogami. Wszystko muszę przemyśleć raz jeszcze, potem znowu i znowu, za
każdym razem, kiedy napisze ktoś nowy. Nie mówię, że to źle – wręcz przeciwnie, uwielbiam to, że czytelnicy przychodzą nie tylko poczytać, ale też wziąć udział w wydarzeniach –
a potem są szczęśliwi, że zobaczyli cząstkę swojej wyobraźni w jednym z
rozdziałów. Skoro obydwie strony są zadowolone, to czego chcieć więcej?
Może tylko częstszego pisania, ale przez formę
historii nie jestem w stanie stworzyć choćby rozdziału do przodu. Z
oczywistego powodu – pisząc jeden z nich, nigdy nie wiem,
co wymyślą po nim czytelnicy. A czasem, uwierz, rzucają takimi
absurdami, że muszę przez kilka dni siedzieć i głowić się, co z nimi
zrobić. Ale bardzo to lubię – im pomysł bardziej niedorzeczny, tym
ciekawiej mi się nad nim pracuje.
Fenix: Piach istnieje już ponad 2 lata. Czy pisząc tę historię zauważyłaś zmiany zachodzące w Twoim stylu pisania? Czy rozwinęłaś się
pod tym względem od czasu pierwszego rozdziału?
Vessna: Wydaje mi się, że głównym założeniem powstania inicjatywy tego
typu powinien być rozwój w danej dziedzinie. Jeśli nie nauczyłabym się
pisać zgrabniej, uznałabym pewnie cały ten czas za zmarnowany. Z drugiej
strony – nie ma przecież możliwości, żeby nie doskonalić się w czymś, co się robi: skoro czymś się zajmujesz, za każdym razem robisz to nieco lepiej.
Inna sprawa, że różnice między pierwszymi a ostatnimi rozdziałami nie są może widoczne na pierwszy rzut oka (ale zapewniam – po
drugim widać już dużo wyraźniej, jakie głupoty zdarzyło mi się kiedyś
powypisywać). Raz na jakiś czas staram się wrócić do nich i poprawić
wcześniejsze błędy – przynajmniej te największe. Po
odłożeniu tekstu na parę miesięcy sama widzę je aż za dobrze, dlatego
naprawdę marzy mi się trochę wolnego czasu na konkretne sprawdzanie i
wyrównanie poziomu między ostatnią częścią a tymi sprzed dwóch lat.
Fenix: Czy często spotykasz się z krytyką na temat tego, co piszesz? Jak do tego podchodzisz?
Vessna: Spotykam się tym częściej, im częściej cokolwiek publikuję – a w zasadzie im częściej pojawiają się na Piachu nowości maści wszelakiej.
Krytyki oczywiście słucham i jeśli jest w niej coś wartego przemyślenia – myślę, ale jakoś niespecjalnie chce mi się nią przejmować. Był czas, kiedy siedziałam i zamartwiałam się każdym szczerym komentarzem, ale nic to zdrowego.
Szczególnie biorąc pod uwagę, że w internetach każdy jest ekspertem od wszystkiego. Co tu dużo mówić – dopóki nie zdam sobie z tego sprawy, sama potrafię zachowywać się w ten sposób: jakoś dziwacznie naturalnym jest mówić o czymś, o czym nie ma się pojęcia (czyż nie tak?). To bardzo prosta i wygodna postawa.
I bezczelna. Walczę z tym.
Krytyki oczywiście słucham i jeśli jest w niej coś wartego przemyślenia – myślę, ale jakoś niespecjalnie chce mi się nią przejmować. Był czas, kiedy siedziałam i zamartwiałam się każdym szczerym komentarzem, ale nic to zdrowego.
Szczególnie biorąc pod uwagę, że w internetach każdy jest ekspertem od wszystkiego. Co tu dużo mówić – dopóki nie zdam sobie z tego sprawy, sama potrafię zachowywać się w ten sposób: jakoś dziwacznie naturalnym jest mówić o czymś, o czym nie ma się pojęcia (czyż nie tak?). To bardzo prosta i wygodna postawa.
I bezczelna. Walczę z tym.
Fenix: Czy masz swojego ulubionego bohatera, którego losy najbardziej Cię
pasjonują, czy wszystkich darzysz tym samym uczuciem? Może odnajdujesz
swoje cechy w niektórych postaciach?
Vessna: Ulubiony bohater? Z tego, co mi się zdaje, czytelnikom najbardziej
przypadły do gustu losy Illythei i Parrana (pewnie wciąż wierzą w jakiś
gorący romans!), ale ja chyba przywiązałam się do jeszcze mało znanej,
powolutku odkrywanej postaci – Irrathinara, tego ze
srebrnym kłem, który kiedyś na pewno przybędzie z południa do samego
centrum wydarzeń. Czemu przypadł mi do gustu, ciężko stwierdzić. Taki
typ.
Może dlatego, że miałam niedawno okazję napisać o nim jedno z pobocznych opowiadań, które na razie leżakuje. Liczę, że przy okazji publikacji uda mi się przekonać do niego kogoś więcej niż samą siebie.
Może dlatego, że miałam niedawno okazję napisać o nim jedno z pobocznych opowiadań, które na razie leżakuje. Liczę, że przy okazji publikacji uda mi się przekonać do niego kogoś więcej niż samą siebie.
Fenix: Czyli nie ma co liczyć na romans między tą dwójką? Czytelnicy proponują takie rozwiązanie?
Vessna: Chciałabym zapewnić cię, że nie (nie bardzo lubię pisać romansidła, przyznaję), ale jedyne, co mogę powiedzieć, to: wszystko zależy od czytających.
Oczywiście,
że już proponowali oni dalszy ciąg, w którym Illa i Parran byliby
razem. Oczywiście, że proponowali koniec, w którym ich relacje kończą
się tam, gdzie się zaczęły. I jasne, że pytali o koniec, którego jedno z
nich nie dożywa. A co zdarzy się w rzeczywistości? Na ten moment sama
nie mam pojęcia, co zdarzy się w kolejnym rozdziale, a co dopiero mówić o
tym, jak skończą się losy tej dwójki!
Jeśli chodzi o
rozwiązanie fabuły z nimi związanej, naprawdę mam w czym wybierać – co
wcale przecież nie znaczy, że nie ma miejsca na jakiś kolejny
czytelniczy pomysł! Powiem ci w tajemnicy, że wciąż czekam na ten
najbardziej odpowiedni – taki, któremu naprawdę uda się mnie zaskoczyć.
Fenix: Twój blog jest bardzo popularny, są mapy stworzonego przez Ciebie
świata, ba, jest możemy kupić koszulkę z z cytatami z tego
opowiadania. Piach jest w ścisłej czołówce w topliście blogów fantasy.
Co sukces tej historii zmienił w Twoim życiu?
Vessna: Sukces to żaden, tak uważam.
Co do koszulek... pomysł przycichł i obawiam się, że będę musiała z niego zupełnie zrezygnować – decyzja nie zależy ode mnie i nie za bardzo jest o czym opowiadać, po prostu – tym razem spudłowałam. Zdarza się.
No, oprócz bałaganu.
Co do koszulek... pomysł przycichł i obawiam się, że będę musiała z niego zupełnie zrezygnować – decyzja nie zależy ode mnie i nie za bardzo jest o czym opowiadać, po prostu – tym razem spudłowałam. Zdarza się.
Mapy z kolei skrobię sobie sama od paru dobrych lat, raczej nieczęsto, ale trochę mnie to uspokaja. Stąd chociażby przez sam Piach przetoczyło
się kilka papierowych wersji tamtejszego świata. Fragment jednej z nich
(w postaci książkowej zakładki) można było nawet dostać w niedawnym
konkursie.
A jeśli mowa o popularności –
albo mi się wydaje, albo naprawdę mi do niej daleko. Wbrew temu, co
widać na zewnątrz (czy aż tak dobrze udaję?), jestem na początku walki o
swoje, a nie na jej końcu. Wciąż się uczę, wciąż raz na jakiś czas
nieopatrznie psuję to, co samej udało mi się wcześniej stworzyć. Nie
było nikogo, kto przed rozpoczęciem tej drogi i w jej trakcie
powiedziałby mi, co robić. Szkoda, wielka szkoda.
Gdy więc ludzie piszą do mnie w tej sprawie (tak, piszą po porady do mnie, serio), opowiadam z chęcią o tym, co już było, jak zaczynałam i co już wiem. Problem w tym, że czasu nie starczyłoby mi na ciągłe siedzenie i odpisywanie na maile, stąd też pomysł na dzielenie się radami w serii Poradniesiąc, w której upatruję jedną z dalszych ścieżek rozwoju Piachu. Może jeśli dołączę do tych dwóch jeszcze kilka innych, dla których plany także powolutku są rozpisywane, popularność przyjdzie sama.
Hah!
Nie daj się zwieść. Nad popularnością w większości przypadków trzeba
się napracować, albo mieć to szczęście, że twój pomysł najzwyczajniej
się przyjmie. Mój się przyjął, swój malutki kawałek szczęścia dostałam.
Grunt to podziękować za to, co się już ma, i szlifować ten fragment
fortuny dalej. Samo nie zrobi się nic! Gdy więc ludzie piszą do mnie w tej sprawie (tak, piszą po porady do mnie, serio), opowiadam z chęcią o tym, co już było, jak zaczynałam i co już wiem. Problem w tym, że czasu nie starczyłoby mi na ciągłe siedzenie i odpisywanie na maile, stąd też pomysł na dzielenie się radami w serii Poradniesiąc, w której upatruję jedną z dalszych ścieżek rozwoju Piachu. Może jeśli dołączę do tych dwóch jeszcze kilka innych, dla których plany także powolutku są rozpisywane, popularność przyjdzie sama.
No, oprócz bałaganu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz